niedziela, 12 lutego 2012

RECENZJA ANTOLOGII "15 BLIZN"

Kolejna antologia Repliki, kolejne zazębienie strachów swojskich i obcych (czy aby na pewno obcych? Bariera językowa może nie jest aż tak wysokim murem, jak nam się wydaje). Siedem opowiadań przetłumaczonych, osiem rodzimych, wszystkie ułożone na zmianę: polskie-niepolskie, niech się czytelnik zapętli i zapomni o podziałach. Zacznijmy od okładki: tym razem jest mniej krzykliwa (dodam, że mniej myląca), za to subtelniejsza i dość tajemnicza. Jak ktoś chce, niech doszukuje się w jej motywie powiązań z takim jednym panem obecnym w zbiorze, Jackiem Ketchumem, gwoli ścisłości. Jak dla mnie książka wygląda świetnie i przyciąga wzrok. Jest po prostu ładniejsza od "11-stu cięć".

Poza tym jest też grubsza, powinniśmy się wszyscy z tego cieszyć, no sami przyznajcie.

Tym razem, w przeciwieństwie do "11 cięć", otrzymujemy bardzo mocne otwarcie zbioru. "Pokój z widokiem na koniec" Dawida Kaina to prawdziwa perełka. W telewizji słyszymy o ludziach, którzy zamordowali dziesiątki z powodów jakichś chorych idei i pomysłów, tymczasem Kain ukazuje historię sugerującą, że w każdym człowieku drzemie szyszynka gniewu, instynkt domagający się destrukcji, która pozornie ma pełnić funkcję higieny naszych nadszarpniętych nerwów i sumień, a w rzeczywistości jest nieprzebytą pustką. Nad wszystkim tym unosi się iście lovercraftowski duch. Trzeba również pogratulować autorowi umiejętności rozsiewania klimatu i tworzenia zestawów skojarzeń bez użycia nad wyraz wyrafinowanych porównań i metafor. Kain potrafi wyczuć okazję do pociągnięcia akapitu i dorzucenia jeszcze kilku słów, które spotęgują wrażenie, że nie czytamy opowiadania grozy, lecz oglądamy jakiś z jednej strony pomylony, z drugiej: skrycie logiczny i dziwnie znajomy obraz. I nic dziwnego, bo to opowieść o życiu - kto z nas nie zna uczucia bezsensu i pragnienia zniszczenia czegoś ot tak, dla samego aktu niszczenia?

Można spotkać się z naprawdę podzielonymi opiniami na temat "Twitterowania z Cyrku Umarłych" (Joe Hill).  I tak naprawdę - przynajmniej moim zdaniem - opowiadanie nie jest kontrowersyjne ze względu na formę. Czy to aż tak bardzo COŚ NOWEGO? Były już antologie z tekstami zapisanymi jako wiadomości email itp., więc napisanie tekstu w formie wpisów na portalu społecznościowym to raczej nie pionierstwo, lecz świadome wybranie narzędzi z ogólnodostępnego zestawu. Ot, wszystko leży na stole, można brać śmiało, byleby nie myśleć, że się uczyni jakieś cuda. Właściwie to inna forma może jedynie odwracać uwagę od niedociągnięć w tekście (więc nawet zaliczcie ją do zalet, śmiało!). Dobre strony opowiadania Hilla to na pewno poczucie humoru, kilka niezłych zdań i obrzydliwych momentów. Przez chwilę można nawet uwierzyć w prawdopodobieństwo tego, co opisuje. Po prostu się wczuć. Jednakże to, jak długo bohaterka i jej rodzina UPRACIE uznają wszelkie okropności za sztuczne i niegroźne, jest już mocno naciągane i to przez wiele detali, które Hill mógł sobie podarować. Jednakże tekst bawi i, czy jest oryginalnie opakowany, czy też nie - spełnia funkcję przykuwającej uwagę, sprawnie skleconej ciekawostki. Aczkolwiek tylko ciekawostki.

"Spójrz na to z drugiej strony" Stefana Dardy sprawia wrażenie tekstu sklejonego z wykorzystanych mniej więcej w połowie trzech pomysłów. Mamy siostry bliźniaczki utrzymujące mentalną więź i potrafiące przesyłać sobie myślami informacje, mamy wariatkę (w której szaleństwo czytelnik nie jest w żaden sposób wprowadzony, lecz po prostu w pewnym momencie narrator wyciąga je z kapelusza) oraz napastowanie z zaświatów (które można postawić pod znakiem zapytania i uznać, że to zagrywka autora: dajmy na to, że to nie działanie sił paranormalnych, lecz efekt fobii głównej bohaterki - to nawet fajne niedopowiedzenie, więc końcówka jest na plus). Poza tym napisane sprawnie i płynnie, jak to u Dardy. Ale pozostaje niedosyt... A szkoda, bo z nim wiązałem największe nadzieje (po lekturze "Domu na wyrębach" ciężko nie wiązać wielkich nadziei z tym autorem).

Jack Ketchum najstraszniejszym facetem w Ameryce? Może i tak, ale po lekturze "Opowieści z Owczej Łąki" mam ochotę uznać go za najzabawniejszego faceta zza oceanu. Cięty, pełen ripost i ukrytych, głębszych przemyśleń na temat życia tekst o najwredniejszym, ale i najsympatyczniejszym (w ten nielogiczny sposób) gburze, jakiego można sobie wyobrazić. Scena z uniwersalnym pilotem wytrząsnęła mi śmiech z gardła, dosłownie. Nazbierało się tych "naj", jednakże za problematyczną można uznać kwestię tego, czy jest to tekst we właściwym miejscu. Groteska, komedia... lecz gdzie tu choćby kropla horroru? W beznadziejności życia, którą Ketchum potrafi wyśmiać i podać w przystępny sposób? Może tak. Pozostawiam to waszej ocenie i jedynie stwierdzam, że to jest po prostu świetnie napisane.

"Zasiedlenie" Roberta Cichowlasa - wciąga bez dwóch zdań. Sprawnie napisany tekst, trzeba autorowi przyznać, że język, którym się posługuje jest taki, jaki być powinien: przejrzysty. Opowiadanie posiada pewien morał, pewną krytykę (bezmyślne dążenie ludzkości do autodestrukcji i w ogóle nasza... 'kosmiczna nieekologiczność'), aczkolwiek przesłanie to nie jest tak naprawdę zazębione w fabule. Przez to chyba z lekka trąci pretensjonalnością. I jest tu trochę niekonsekwencji - skoro obcy pragną takiego ładu i składu, a nie niszczenia i degradacji, to dlaczego stawiają na edukację w postaci masowych mordów? Istota, dla której przeważająca siła argumentów (w tym przypadku: możliwości technologiczne) jest automatycznym przyzwoleniem do zadawania cierpienia niczym się nie różni od człowieka. Można więc rzec: przyganiał kocioł garnkowi.

"Tuż za tobą" - Ramsey'a Campbella... jej, wreszcie jakieś ghost story w tej serii! Szkoda tylko, że z niewykorzystanym potencjałem. Opowiadanie jest świetne i klimatyczne, dopóki śledzimy sceny rozgrywające się w szkole; powrót ojca i syna do domu robi się już naciągany i jakoś nie pasuje (zupełnie, jakby to miała być dłuższa historia, lecz jakiś narzucony limit znaków wymusił szybsze zakończenie). Należy mu się jednak plus za dobrą (w sensie technicznym) końcówkę.

Graham Masterton postarał się trochę bardziej niż ostatnio ("Sponiewierana") i napisał dłuższe i momentami klimatyczne opowiadanie. Niestety, tak czy siak jego "Korzeń wszelkiego zła" to kolejna literacka wydmuszka (znów!), na dodatek posiadająca wady, z powodu których można ustawić ją poniżej poziomu "Sponiewieranej" - jest tu kilka idiotyzmów (dlaczego taksówkarz interesuje się tak brutalną zbrodnią? Normalny człowiek chciałby mieć z tym jak najmniej wspólnego) i okropnie pretensjonalny, bardziej dopisany niż wpisany morał. Trafiło się nawet kilka głupich porównań, przykładowo: "Poczułem się tak zlodowaciały jak indyk na Święto Dziękczynienia w zamrażalce supermarketu". Jezu Chryste. I ten diabeł na samym końcu. Bum-kabum, pif-paf! To opowiadanie grozy czy scenariusz kreskówki?

Jeśli chodzi o "Czym jest jasnookie dziecko?" Pawła Palińskiego... nie, nawet nie będę się tutaj rozpisywał na temat tego opowiadania. "Pasma ulewy to długie, tłuste sznury, którymi na zawsze zszyto ze sobą niebo i ziemię. Mokra droga to odsłonięty kręgosłup widnokręgu. Odległość to umieranie" - pierwsze zdania, jakie dostajemy od autora. Ten facet potrafi opowiadać o głupich reflektorach samochodowych tak, że odstąpiłbyś mu za to swoją narzeczoną. W "11-stu cięciach" wypadł mniej krzykliwie i po prostu przebił się do "Drużyny A" zbioru. W przypadku "15-stu blizn" tajemnica jasnookiego dziecka katapultowała w kosmos pozostałych twórców. Zresztą sami sprawdźcie, a potem zweryfikujcie te słowa. 

Aleksandra Zielińska zaskoczyła mnie swoim "Ostatnim kuszeniem Ewy Betulew"; coś nowego, coś innego. Zdecydowanie pozytywne zaskoczenie, tekst napisany sprawnie, rodzi skojarzenia  z... "Mistrzem i Małgorzatą". Byłem podwójnie zaskoczony, ponieważ inne teksty tej autorski jak dotąd nie budziły we mnie gorącej sympatii (to chyba trauma po "Pokoju do wynajęcia" i zamieszczonym w nim "Uważaj! Nadchodzi burza"). Opowiadanie godne polecenia; poczułem się ciekaw, na co jeszcze stać Zielińską.

Ménage à Trois” Wilsona to opowiadanie z jeden strony wpisujące się w kanon (stara, przerażająca posiadłość, zdziwaczała, samotna właścicielka i służba odczuwająca lęk przed domem), z drugiej: niosące powiew świeżości. Dobrze wpleciony motyw wędrówki dusz, niby historia retro, a jednak tekst dzisiejszy. Czyżby melancholijny powrót do korzeni gatunku?

Przed lekturą "Końca miasta" Rostockiego odczuwałem swoistą niechęć do tego tekstu. Dlaczego? Bo wydało mi się idiotyczne umieszczać w antologii kontynuację historii z poprzedniego zbioru; z założenia czytelnik nie ma obowiązku kupić "11-stu cięć" i "15-stu blizn" i czytać je według kolejności publikacji. Równie dobrze może kupić tylko drugą z tych książek i (powinien) otrzymać teksty, które będą go w pełni bawić bez żadnych zewnętrznych samouczków i preludiów. Lektura "Końca miasta" uciszyła jednak moją wewnętrzną mendę - znów jest ciekawie, znów trafiają się dobre zdania ("Kościół opuszczony przez ludzi jest niczym w porównaniu z kościołem opuszczonym przez Boga"), Jacek M. Rostocki tym razem podkręcił (i skrócił) akcję, znów uprawia filozoficzne szachy pomiędzy dobrem, a złem, a obserwacja tej gry nie nudzi. Jedynie zło Lucy troszkę trąci myszką; jest zbyt czyste, zbyt jednoznaczne, krzykliwe i impulsywne, co nie pozwala na wykreowanie jego inteligentnej, właśnie nieludzko złożonej i nieludzko uzasadnionej formy, to jest: przerażającej formy. Bez względu jednak na takie czy inne moje marudzenie - polecam lekturę tego, jak i poprzedniego tekstu.

Zbiór zamyka Łukasz Śmigiel swoim "Mścicielem krwi" i robi to w naprawdę dobrym stylu. Otrzymujemy ciekawą historię z jego autorskiego uniwersum (świetna zachęta do przeczytania "Decathexis"), opowieść pełną obrzydliwości, poczucia humoru oraz masy opisów i smaczków z wykreowanego świata (Śmiglowi trzeba również przyznać umiejętność nawiązywania do innych jego tekstów, choćby do "Kozła ofiarnego" łączącego się z uniwersum chyba tylko ideologicznie). "Mściciel krwi" to kolejny "duży kaliber" tego zbioru, miks groteskowej, burtonowskiej śmierci, Indiany Jonesa, Sherlocka Holmesa i Frankensteina. Z pomocą lektury wkraczamy do świata, w którym religijny fetysz na punkcie umierania i atmosfera 'chorości' wszystkiego wokół to codzienność bohaterów; i to właśnie ten przebłysk oryginalności, który można uznać za sukces Łukasza Śmigla. Człowiek ma wręcz ochotę wziąć zimny prysznic po lekturze tekstów takich jak ten... To jest tak brudne, chore i dziwne, że aż fajne.

Tym razem przewaga polskich autorów jest mniej widoczna, aczkolwiek wciąż odczuwalna. Otrzymaliśmy jeszcze obszerniejszy (i ładniej opakowany) zbiór, wprawdzie i tym razem trafiło się kilka średniaków i kolejna pomyłka znanego nazwiska, aczkolwiek można doliczyć się czterech, nawet pięciu perełek, poza tym zbiór jest bardzo różnorodny, głównie dzięki Kainowi, Palińskiemu, Śmiglowi, Ketchumowi, Zielińskiej i Wilsonowi. Można dodać, że wszyscy autorzy utrzymali przyzwoity poziom. Czy mamy powody do martwienia się o kondycję polskiej grozy? Niektórzy twierdzą, że tak, ja jednak nie zgadzam się z tym; za źródło odpowiedzi na pytania takie jak to nie można przyjmować jednego zbioru opowiadań (gdzie mamy małą szansę na pełne poznanie przedstawionych autorów), źródłem jest dorobek wszystkich pisarzy z osobna.

Z polskim horrorem jest naprawdę dobrze, przykłady tak dla przypomnienia: wspomniane już uniwersum Śmigla (oryginalne dzięki jego zainteresowaniom tanatologią), "Efemeryda" Cichowlasa i Kyrcza (horror metafizyczny, odważna próba napisania czegoś innego), wariacje Dawida Kaina, "Dom na wyrębach" Dardy (korzenie naszego rodzimego folkloru i do tego brak idiotycznej przemocy i usilnego naturalizmu, fascynacja przyrodą), Paliński i jego żonglerka metaforami i porównaniami, jego horror wręcz szlachetny w płaszczyźnie kultury języka i można by wymieniać kolejne, i kolejne osoby...

Czasem zatrzęsienie grzecznych i chwalących wszystko recenzji (Internet i prasa uginają się od nich) tworzy publicystyczne napięcie, przez które pojawiają się ludzie próbujący doprowadzić do złudnej równowagi poprzez odpowiedzenie takim samym ładunkiem, tyle że o przeciwnym znaku. Tak powstają wodospady goryczy, jak to źle jest z tym i tym gatunkiem, jak to beznadziejnie wygląda w naszym kraju. Proponuję złoty środek; proponuję po prostu bez teatralnego żalu (bądź zachwytu) w iście chirurgiczny sposób nazywać rzeczy po imieniu, a pisarze dadzą sobie radę i zrobią to, co do nich należy. To chyba nie jest aż tak trudne, prawda? Prawda. 

Nie jest, pod warunkiem, że dany wydawca nie obrazi się na recenzenta.

Wojciech A. Rapier


DZIĘKUJEMY WYDAWNICTWU REPLIKA ZA UDOSTĘPNIENIE 
EGZEMPLARZA RECENZENCKIEGO

1 komentarz:

  1. Wracamy jeszcze do recenzji "15-stu blizn". Był w niej błąd odnośnie "Spójrz na to z drugiej strony" Stefana Dardy (z mojego tekstu płynął wniosek, że wątek telepatii pozostał niewykorzystany w opowiadaniu - dość krzywdzące niedopatrzenie niżej podpisanego recenzenta). Na dodatek twardo upierałem się, że jest ok - pochylam głowę w pokorze :)

    Wojtek

    OdpowiedzUsuń