poniedziałek, 20 lutego 2012

RECENZJA ANTOLOGII "CITY 2"

Kształt książki (kwadrat) i detale jej okładki sugerują, że mamy do czynienia z czymś, co bardziej przypomina album opowiadań grozy niźli ich zbiór. Ilustracja Jarosława Eysymonta to pierwsza zaklęta w papierze tajemnica z jaką zderza się czytelnik, zanim w ogóle zacznie przewracać strony. Eysymont powiedział, że "abstrakcja to czysta przyjemność, wyzwolenie z problemów"*, dla mnie zaś jest ona tutaj przypadkową (niezamierzoną?) ucieczką od jednoznacznego ocenienia wyglądu książki, ciężko jest w końcu skrytykować coś, czego się prawdopodobnie nie rozumie. Przyznajcie sami, że abstrakcja zero-jedynkowa nie jest, ot co. I wszelkie dygresje prędzej czy później kończą się na tym, że CITY 2 wygląda dobrze, równie dobrze leży w dłoni i, jak już poniekąd napisałem: człowiek ma wrażenie, że to 'coś innego'. Pozostaje mieć nadzieje, że nie jest to wrażenie złudne.

Co znajdziemy w środku?

Kazimierzowi Kyrczowi przypadła rola zamkniętych i otwartych "drzwi" zbioru. Nie wiem, czy to zabieg celowy, na pewno jednak zabieg dobry. Teksty Kyrcza najbardziej wgryzają się w tematykę, która ma być nośnikiem dla tej serii: horror metropolii. Bohaterami jego dwóch tekstów "Śpij, szaleństwo" i "Witaj, skarbie" są Szkieletor i Błękitek, dwa różnorako mordercze gmachy, budynki, jak zwał, tak zwał. Rozkładanie fabuły na czynniki pierwsze nie ma sensu, bo to teksty krótkie i bardzo złożone. Pozostaje recenzentowi je polecić, przyznać, że w "Śpij,  szaleństwo" wkradła się poetyka i wirtuozeria, których zresztą Błękitkowi również nie zabrakło. Dobre otwarcie, dobre zamknięcie antologii.

Robert Cichowlas w "Specjale" wykorzystał słynną rybę fugu; otrzymujemy krótką historię z bohaterem, dla którego ciało stało się więzieniem. Jego bezradność i groteskowy wątek kulinarny w tle dały dobry efekt. Lekko napisane z niezłym zakończeniem. Tak więc: kolejny plus antologii.

Niektóre teksty zdają się w niezamierzony (a więc ten gorszy) sposób omijać temat przewodni i zahaczać o rejony inne, nieco nużące rejony horroru pop; jak Boga kocham, można zmęczyć się przewijającą się w kolejnym i kolejnym tekście postacią świra-mordercy, gościa, co dostaje wzwodu na myśl o smażeniu warg sromowych, łamaniu nóg i polerowaniu swoich ostrych (lub tępych) zabawek. Niektórzy wyszli z tej niszy z miną zwycięzcy, inni, przynajmniej po części, polegli. Do tych pierwszych na pewno należy Krzysztof Maciejewski ze swoją "Biblioteką rąk". Już sam tytuł opowiadania jest na plus, do tego całkiem pomysłowy i podszyty dawką humoru styl autora. Można również podziękować Robertowi Ziębińskiemu za "Kuchnię z gwiazdami". Akurat wspomniane, ekhm, wargi to jego "rekwizyt"; dostajemy od autora opowiadanie o facecie polującym na polskich celebrytów (jak was ciekawi, czyje wargi sromowe trafiły do jadłospisu bohatera, to po prostu przeczytajcie). Wspomniane nazwiska sławnych aktorów mnie akurat nieco odtrącały (i siały ziarno pretensjonalności), ale, tak już bez marudzenia: jest to tekst obrzydliwy (albo lepiej: obleśny) i ma świetne zakończenie, po prostu ostatni chory przebłysk geniuszu. Może was również zaskoczyć Paweł Deptuch zakończeniem opowiadania "Założę się z tobą o dychę, tylko po to, aby było większe napięcie". Aczkolwiek bez fajerwerków, jest ono po prostu fajne. Pozytywnie wypadły "Ryby" Michała Gacka, to zresztą przykład mordercy ugryzionego z zupełnie innej strony (a więc takiego, który nie męczy); do tego tekst zionie innym wymiarem Lovercrafta, metamorfozą z piekła rodem. W "Ja, bestia" Radosława Schellera znajdziecie zaklętą w historii inteligencję zła, całkiem nieźle przestawiony jego mechanizm działania, tak więc: kolejne opowiadanie na plus. 

Oryginalnie wypada również Monika Jaworowska; jej "Robota" jest spisana wyłącznie w formie dialogu. Ciekawostka wymagająca uwagi. Aczkolwiek mnie nie rzuciła na kolana, może Wam spodoba się bardziej.

Bartosza Czartoryskiego ("Połączenie") z bólem serca muszę zaliczyć do drugiej grupy; jego tekst niczym się nie wyróżnia, jest po prostu świr na końcu i tyle.  Trafił się twist, ale to trochę za mało.

Jest również w zbiorze kilka 'inności', które zresztą nieźle korespondują z abstrakcją okładki. Przykłady? Mateusz Zieliński i jego "Będzie ich więcej i więcej". Bardzo krótki tekst, nie będę wyjaśniał co i jak, ale pochwalić wykorzystanie krzyża po prostu muszę. Kto by pomyślał, żeby w opowiadaniu grozy użyć katolickiego symbolu zbawienia; kto by pomyślał, że w dwóch złączonych belkach, tej  ascetycznej konstrukcji, może kryć się możliwa do wydobycia, dziwnie matematyczna groza nieruchomych (bezlitosnych?) brył? Perełka, którą perełką nazwać można zależnie od gustu. Pewnie znajdą się i tacy, którzy stwierdzą, że to literacka pomyłka - dla mnie iskra oryginalności pośród wyprutych przez innych narratorów flaków. Trudniej za to pochwalić "Lwa z Nemei" (Michał Gołębiowski); zbite, długie akapity wsysają, czuć klimat, ale tu już naprawdę dużo zależy od gustu czytelnika. Kolejny jednak kojący przystanek bo zziajanych psychopatach, więc i Gołębiowskiemu biedny recenzent gotów jest ucałować rękę. Do tej drużyny 'innych' można zaliczyć jeszcze "To co rośnie za murem" Łukasza Pytlika, opowiadanie, w którym cały świat bohatera jest gettem tuż przy granicy poznania, może granicy szaleństwa.

Dwóch autorów uderzało w postapokaliptyczne klimaty: Aleksandra Zielińska ("Panny z Awinionu") i Krzysztof Wasilonek ("Zagładnicy"). Oba teksty są doprawdy dobre, to można stwierdzić na początek. Potem należy dodać, że akurat z tej dwójki lepsza (ba, bardzo dobra!) jest Zielińska. "Panny z Awinionu" mają klimat, widać przemyślany zarys świata, do tego dobry, plastyczny styl, nieźle napisane dialogi, w tle zaś pustynny krajobraz i miłe detale takie jak minięty przez bohaterów dwugłowy dingo (czyżby falloutowy smaczek, oczko do tych, którzy melancholijne wspominają niegdyś dwuwymiarowe braminy?). 

Gorzej choćby z wspomnianymi dialogami jest we "Władcy przypływów" (Mateusz Spychała), w ogóle jest to dość nierówny, moim zdaniem na siłę 'umroczniony' tekst, bardziej potok słów niż pokazówka stylu autora. Niektóre sceny się nie kleją, niektóre zachowania postaci w niezamierzony sposób śmieszą, zdają się być sztuczne.

Trochę słabo wypada Michał Stonawski z opowiadaniem "Magiczne słówka". Mimo tego, że jest krótkie, zawiera pewną treść (potworność bierze udział w ciepłej, miękkiej, pluszowej codzienności, wręcz w naturalny sposób adaptuje się do niej), problem polega na tym, że jest to historia bez żadnych wodotrysków. Ot, historyjka. O wiele bardziej zdałby się tutaj inny tekst Stonawskiego, a konkretnie zutylizowana w Internecie "Nagroda". Szukajcie jej w  33 numerze Grabarza Polskiego, szkoda, że nie poszła do druku. Tymczasem za "Magiczne słówka" autor zbiera baty, pozostaje mu to wybaczyć i cierpliwie czekać na kolejne publikacje. 

Sieje klimat i wciąga Iza Szolc swym "Szkarłatem"; bardzo sprawnie napisane, do tego egzotyczne, brudne, diabelskie klimaty, smaczki, detale, kilka niezłych zdań ("Zasnął jak zbrukane niegrzeczną zabawą dziecko przed pierwszą komunią"). Początek w ogóle nie zapowiadał tak świetnej historii z melodyjnymi dialogami. Duży plus.

Wtórnymi nie są również Piotr Roemer ("Kamienna dama") i Krzysztof Gedroyć ("Płaskie twarze"). Oba opowiadania, choć momentami nużące, można uznać za plus zbioru. Nie jest źle, Panowie, nie jest źle!

A co z Pawłem Palińskim, co tym razem nam serwuje? Kolejny intrygujący tytuł ("Żyć i umrzeć w szmaragdowym grodzie"), a wewnątrz historia o dzieciaku, który widzi przyszłość. Właściwie jest to cały pomysł autora streszczony w jednym zdaniu; "Żyć i umrzeć..." to kolejny dowód na to, że Paweł Paliński przeważnie operuje prostą, nieskomplikowaną ideą, którą zbroi, rozgałęzia, komplikuje za pomocą narracji i języka, w efekcie: wtłacza w umowną, literacką rzeczywistość. Przewidywanie przyszłości to pomysł oklepany, wyeksploatowany, można na poczekaniu wpaść na  jedną z najpopularniejszych opartych na nim linii fabularnych: "bohater próbuje zapobiec cierpieniu bliskiej osoby/własnemu cierpieniu"; krocie dostępnych opowiadań bądź powieści to zaś krocie mutacji tej konstrukcji, nieszczęście, tragedia, wymyślono już wszystko, lamentujmy!

Paliński oczywiście zupełnie się tym nie przejmuje.

Przewidywanie zdarzeń staje się w jego dłoni narzędziem to przedstawienia bezsensowności świata, ("Nie wiemy o niczym - niczemu też nie możemy zapobiec" - "4 pory mroku"), wiara rodziców bohatera to pustka ukryta, zakłamana, mająca wypełnić pustkę realną, jamę wydrążoną w egzystencji człowieka. Dzieciak znający przyszłość to dzieciak znający atomy rzeczywistości; rozmowa w areszcie to dowód na to, jak mało prawdziwie mówimy, a jak wiele słów mechanicznie pada z naszych ust, a więc i mechanicznie kreuje obraz świata pozornie realnego. Oczywiście nie ma tu happy endu, jest za to znów świetny styl ("Bose stopy kładę płasko na deskach. Uczucie, które rozlewa mi się po udach, trudno nazwać odprężeniem, to raczej kojące bzyczenie - czuję je wewnątrz siebie. Kości przewodzą ten szmer bez udziału mięśni, wyżej i wyżej, zamieniając się w grube, białe kable trakcyjne. Głowa świeci mi jak żarówka") i głuche, roznoszące się echem zakończenie. To recenzja fanowska, więc chyba nikogo nie zdziwi fakt, że po lekturze takich tekstów niżej podpisany człowiek dostaje kolejny dowód na to, że to, co robi, ma sens. Wielkie dzięki, autorze! 

Drugi tom CITY to kolejny powód do niemartwienia się o losy polskiego horroru; on pączkuje, on mutuje, on rozrasta się. Coraz rzadziej w trybikach tej wielkiej maszyny rzęzi piasek pretensjonalności, wtórności i brutalnej głupoty; groza przestaje być postrzegana jako przykład literatury niższej, literatury zaspokajającej żałosne, czytelnicze żądze, za to wkracza do świata ukrytego clue, zabawy konwencją, moralizatorstwa, krytycznego spojrzenia na kondycję nas, ludzi dzisiejszych, ludzi przemielonych przez trendy, mody i medialne kłamstwa. Seria FORMY przy okazji ukazuje ładnie ubrane, neonowe piekło, nasze naturalne środowisko: betonowy labirynt miasta, w którym nie gubimy już nawet drogi powrotnej, lecz człowieczeństwo, sumienie i wrażliwość. 

Pozostaje nam, czytelnikom, z niecierpliwością czekać na kolejny tom, który zapewne powstanie. 


Wojciech A. Rapier

DZIĘKUJEMY WYDAWNICTWU FORMA 
ZA UDOSTĘPNIENIE EGZEMPLARZA RECENZENCKIEGO 

LINK DO RECENZJI PIERWSZEGO TOMU CITY 
(aktualnie nieaktywny - recenzja już wkrótce!

*http://www.galeriakapitanska.pl/Artysci/JAROSLAW-EYSYMONT


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz