WYWIADY

 1. WYWIAD DLA HORROR ONLINE (rozmowę prowadzi: Łukasz "Shadock" Radecki). 

FRAGMENT JEDNEJ Z WYPOWIEDZI PAWŁA: 
(...) wydaje mi się, że literatura sf i horror stają się coraz bardziej hermetyczne. Na zachodzie modne jest przełamywanie konwencji, u nas taki zabieg powoduje oda razu zamieszanie wśród czytelników. Ludzie chcą kupować gotowy produkt, bez niespodzianek. Horror to horror – flaki i seks, poproszę. Zgodnie z opisem na opakowaniu. I jeszcze nie za krótko, bo książki drogie, więc za te cztery dychy dobrze machnąć coś z pięćset stron, żeby było wiadomo za co się płaci. I nie za dużo wątków. I słownictwo nie za wyszukane, bo recenzje sieciowych mędrków są w takich wypadkach bezlitosne. Jak nie da się czytać w tramwaju to książka jest do dupy. Proste. Pęta, o których opowiadałeś, nakładają na nas czytelnicy. A to my, pisarze, powinniśmy ich trzymać za mordę. Stylem i opowieścią - niezależnie od ilości dekapitacji na znormalizowaną stronę maszynopisu. 
ORAZ LINK (KLIK!) DO CAŁOŚCI

2. WYWIAD W RADIU EURO

  

3. WYWIAD DLA GRABARZA POLSKIEGO 

Witam, cieszę się, że znalazłeś czas na wywiad dla Grabarza. Niedawno ukazał się Twój pierwszy zbiór opowiadań „Cztery pory mroku”. Czytelników na pewno interesuje jak zaczął się Twój romans z literaturą? Czy też wszystko wzięło się z pisania do szuflady i późniejszej chęci publikowania?
 
Mam takie hobby - kolekcjonuję dokonania zmarłych artystów zarówno jeżeli chodzi o literaturę jak i muzykę. Lubię nieżyjących pisarzy i nieistniejące zespoły. Uważam, że w ten sposób mam szansę obcować z ich dorobkiem w całości, bez niebezpieczeństwa, że nagle popełnią jakąś pozycję, która pogrąży ich w moich oczach. Kiedyś jednak pomyślałem, że pisarze, którymi fascynuję się obecnie też kiedyś umrą, a to oznacza, że nie będzie mi dane cieszenie się ich dokonaniami. Dotyczyło to także horroru. Pomyślałem więc, że zacznę pisać, żeby ocalić cokolwiek z tego co z nich we mnie zostało. Na początku wydawało mi się to bardzo odkrywcze, teraz myślę, że motywacja była intensywnie górnolotna. Niemniej, nawet tak napuszenie górnolotna motywacja jest lepsza niż żadna - dzięki niej piszę i pisanie sprawia mi radość.

Wiemy zatem dlaczego literatura w ogóle. Nie wiemy natomiast, dlaczego akurat fantastyka, ze szczególnym uwzględnieniem horroru?

 
Bo w swojej naiwności myślałem, że horror to najłatwiejszy z gatunków za jaki mógłbym się zabrać na początku przygody z pisaniem. Ot, parę flaków na krzyż, wilkołaki i zielony szlam. Teraz wiem, że w prawdziwym horrorze wcale nie chodzi o efekciarski gore (choć gore sam w sobie fascynuje mnie do tej pory) lecz o eksplorację bardzo rozległego terenu literatury, o pewną apokaliptyczną konwencję, która stawia człowieka nagiego wobec przeżywania bardzo pierwotnych lecz zarazem czystych doznań: strachu, śmierci, zguby, samotności. Umiejętnie wykorzystany, horror, to naprawdę prawdziwa kopalnia wiedzy na temat ludzkiej kondycji - podawana w bardzo agresywnej formie - ale to według mnie czyni go właśnie autentycznym. Zastanów się. Agresja i ból wypromieniowywana jest ku nam z niemal każdego środka przekazu. Dlaczego więc nie zrobić z nich użytku aby dowiedzieć się dzięki nim czegoś o nas samych?

A jak to jest z tym horrorem? Czy myślisz, że w epoce przeróżnych filmów grozy literatura jest jeszcze w stanie czysto, fizycznie przerażać? Czy książka może jeszcze sprawić, że czytelnik podskoczy ze strachu?
 
My żyjemy w czasach ogólnej znieczulicy. Coraz więcej ludzi darzy się nawzajem coraz mniejszym szacunkiem i to sprawia, że uodparniamy się na obrazy, które w przeszłości wywoływałyby u czytelnika szok. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że horror to pewna określona konwencja - nikt na przykład nie wróży upadku death metalowi, prawda? Dlaczego? Ponieważ ludzie chcą słuchać takiej muzyki. Podobnie wydaje mi się jest z horrorem. Horror przeraża ludzi, którzy konsekwentnie poszukują takiego przerażenia. Poza tym, być może mamy epokę filmów i literatury grozy, ale nie zawsze taki film czy książka prezentuje sobą poziom, który uczyniłby z niego pozycję godną obejrzenia/przeczytania. Wydaje mi się, że ostatnio w tej kwestii przedkłada się ilość nad jakość. To z resztą znak naszych czasów: nadmierność we wszystkim. Jeżeli jednak czytelnik mimo tego nie da w sobie zabić wrażliwości to podsumowując: myślę, że prawdziwy horror ma i będzie miał się dobrze. W zalewie tandety po prostu trzeba go usilniej i głębiej szukać.

W świetle tego co powiedziałeś: jak widzisz dzisiejszą polską scenę grozy? Co sądzisz o nowych pozycjach na rynku?
 
Przebijamy się ku światłu. ale ciągle szukamy właściwej drogi. Niektórzy robią na tej ścieżce parę kroków i zatrzymują usatysfakcjonowani tym, że w ogóle zaczęli tę podróż. Inni błądzą. jeszcze inni przedkładają formę nad treść. To normalny proces odnajdywania się w tym dość nowym dla nas, Polaków, gatunku. Niemniej cieszę się, że coraz więcej osób podejmuje się próby z nim zmierzenia. To budujące.

A czego boisz się sam?

 
Samotności.

Czy sądzisz, że przez pisanie można oswajać własne lęki, jak np. strach przed samotnością?
 
Nie. Można tylko je ujawniać innym ludziom licząc na to, że zrozumieją Twoje położenie.

Jak wspominasz debiut w antologiach Red Horse’a? To nie była Twoja pierwsza "papierowa" publikacja, bo można Ci gratulować wyróżnienia w konkursie "Nowej Fantastyki" Przestrasz siebie i nas?
 
Ukochane maleństwa z "NF" to było opowiadanie pisane pod wpływem chwili, nieprzemyślane, bardzo zależało mi na tym konkursie, uważałem, że to będzie dla mnie taki sprawdzian umiejętności warsztatowych, wiesz, albo wóz albo przewóz - “No to teraz się sprawdzimy!”. Trzecie miejsce dodało mi więc skrzydeł. Do opowiadań w Red Horse przygotowywałem się już o wiele dłużej. To był pierwszy kontakt z profesjonalnym wydawnictwem, wiele się dzięki temu nauczyłem. Poznałem też tam Dorotę Pacyńską, której nieugięta wola nakłoniła mnie do systematycznej pracy i napisania 4 pór mroku. Red Horse zajmuje więc ciepłe miejsce w moim sercu.

Na miejsce debiutu książkowego wybrałeś jednak Fabrykę Słów. Jak wspominasz współpracę z nimi?
 
Bardzo miło. Zainwestowali we mnie swój czas i pieniądze, chociaż niewiele osób słyszało o mnie w środowisku horroru. Takie podejście w połączeniu z ich profesjonalizmem dało mi dużo siły do pracy.

Może i niewiele, ale za to te najważniejsze: ‘Warto wskazać Pawła Palińskiego, czyli najbardziej anglosaskiego autora w Polsce. Wypuścił tylko parę opowiadań, ale wszystkie szybowały na poziom nieosiągalny dla większości Polskich autorów.’ To słowa Łukasza Orbitowskiego. Jak się czujesz z błogosławieństwem niekoronowanego króla krakowskiej grozy?

 
To ogromnie nobilituje, ale też przypomina, że pisząc kolejne teksty należy zawsze mieć się na baczności aby móc sprostać takiej pochwale. Łukasz napisał to znając zaledwie dwa lub trzy moje opowiadania. Wypowiadając te słowa postawił więc na szali swoje dobre imię, tak to odebrałem. Na początku trochę mnie to przeraziło, ta wiara w moje siły. Jestem mu wdzięczny za to, że mnie w ten sposób wsparł. Takie zachowanie uczy Cię tego, że są ludzie którym obca jest zawiść i cieszą się, gdy na ich podwórku pojawi się ktoś nowy.

Właśnie, czy czułeś/czujesz presję po debiucie, kiedy okazało się, że Twój zbiór będzie jednym z najbardziej oczekiwanych książek roku?
 
A jest najbardziej oczekiwany? Wybacz, to nie fałszywa skromność - po prostu dopiero ostatnio dotarło do mnie jak niewiele osób mnie zna w środowisku literackim. Patrząc na te wszystkie fora, portale czuję się autentycznie zagubiony. O, widzisz, znowu ta samotność. Czy to już możemy nazwać presją? (śmiech)

Nie wiem, bo podobnych doświadczeń nie mam, ale miejmy nadzieję, że „Cztery pory mroku” przyniosą Ci rozgłos, by więcej ludzi mogło dotrzeć do dobrego horroru. A teraz od strony technicznej: uwagę zwraca Twój oryginalny, metaforyczny język. Orbitowski wręcz nazywa Cię „mistrzem metafory”. W jaki sposób do tego doszedłeś?
 
To John Updike zaraził mnie tym sposobem pisania, odnalazłem go właśnie w jego powieściach. Oczywiście wskazuję go jako mojego wyśnionego mentora, nie pretenduję do szeregu, w którym on stoi. Lubię obcować ze słowem dla samej przyjemności czytania pięknych zdań, fabuła czasem w moim przypadku schodzi na dalszy plan. Chciałem więc dodać horrorowi jakiegoś, powiedzmy, poetyckiego rysu. Czy to mi się udało, zadecydują teraz czytelnicy. Natomiast metoda do wypracowania jakiejkolwiek techniki jest jedna: bolesna metoda ciągłych prób i błędów.

Wspomniałeś Updike’a. Czy to stąd u Ciebie taka fascynacja Zachodem? Akcja większości Twoich opowiadań toczy się w bliżej nieokreślonej okolicy, która raczej polską nie jest...
 
Jestem ogromnym fanem literatury amerykańskiej, nie ukrywam tego. Przeczytałem już tyle książek o Ameryce, że łatwiej pisać mi o niej właśnie, odnajduję się w jej wszystkich zakątkach w sposób bardzo naturalny, lepiej niż w Polsce. Czasem koledzy wróżą mi z tego powodu literacką zgubę. (śmiech) Zresztą polska rzeczywistość mnie nie przeraża - ona mnie przygnębia. A dystans który dzieli mnie od USA sprawia, że ten kraj automatycznie staje się dla mnie wonderlandem, w którym rozgrywają się te wszystkie straszne historie. Takie jak widziałem na kasetach wideo, gdy byłem mały, takie które przerażały mnie najmocniej.

Sam byłeś za wielką wodą? Bo literacko odnajdujesz się tam świetnie.
 
Nigdy. I to świadczy o sile książek w ogóle. Cały obraz mojej Ameryki, jeżeli mogę użyć takiego wyrażenia, wziął się z obcowania z jej klasykami.

Czy masz jakichś ulubionych pisarzy, na których się wzorujesz, którzy najlepiej ukazali Ci Zachód? Ulubione książki, do których wracasz?
 
Ken Kesey z “Czasami wielka chętka”, Steinbeck z “Na wschód od Edenu” i “Zimą naszej goryczy”, B.E.Ellis, Updike z serią o Króliku Angstromie, Roth, Saul Bellow z “Herzogiem”, Jeffrey Eugenides ze świetną “Middlesex”, Opowiadania Faulknera, no - i last but not least – Stephen King, który teraz zbiera kurz na półce, ale kiedyś stanowił podstawę mojej książkowej diety – zresztą do „Carrie” wracałem wielokrotnie.

Jak odnosisz się do interpretacji swoich opowiadań? Zostawiasz czytelnikowi wolną rękę, czy tak naprawdę masz z góry ustalone przesłanie, które chcesz przekazać?

 
Interpretacja to sprawa bardzo osobista, nie odważyłbym się na nikogo w tymwzględzie wpływać. Mogę jedynie wskazać pewien kierunek i liczyć, że czytelnik zaufa mi i podąży moim śladem. Kluczem do tego zbioru
natomiast jest jedno słowo: miłość.

Czyli tak naprawdę wszystkie te przerażające opowiadania, kryją prawdę o człowieku, którą można sprowadzić do słowa miłość?
 
Wszystkie opowiadania SĄ o miłości, tyle że zmienia się za każdym razem jej rodzaj.

Próbujesz w ten sposób zaklinać samotność, jako lęk?
 
Nie, próbuję pokazać jak bardzo zdewaluowało się pojęcie miłości w naszych czasach. O samotności wypowiada się za mnie Rayburn w “Wiele lat, wiele przyszłości temu”.

Właśnie, w sposób niezwykle ciekawy odświeżyłeś motyw wampira w horrorze, udało Ci się na tyle wykręcić schemat, by uzyskać opowieść o sensie miłości i życia względem czasu. Jak odnosisz się do dzisiejszych prób zabawy z krwiopijcami, jak na przykład ‘Zmierzch’?
 
Ja mam wyrobione klasyczne pojęcie o tym czym jest wampir, ale w dobie kolorowych tabloidów, ludzie czasami wpadają na takie pomysły jak ‘Zmierzch’. Jeżeli takie przedsięwzięcia znajdują swoich fanów, to znaczy że ktoś potrzebuje takiej “kastracji ikon grozy”. Mnie takie pomysły drażnią.

Zadam trochę banalne pytanie, ale liczę na niebanalną odpowiedź. Skąd czerpiesz inspirację? Czy czerpiesz ją z własnego życia? Jest na tyle niespokojne, jak Twoich bohaterów?
 
To trudne pytanie. Moje życie należy do spokojnych, bardzo uregulowanych; to znaczy do momentu, w którym zamykam oczy i zaczynam zastanawiać się nad takimi rzeczami jak nienawiść, strata, niesprawiedliwość, z którymi tak naprawdę styka się przecież każdy z nas. Ja jestem introwertykiem. We mnie rośnie to do ogromnych rozmiarów. Czasami bezpieczniej jest wejść w skórę takiego Bruna z “Judasza...” i przetrawić sprawy które mnie gnębią. Takie rozszczepienie osobowości to bardzo przyjemna rzecz. Oczyszcza. Pozwala utrzymać pewną perspektywę do spraw które nam się przytrafiają. Lub mogłyby nam się przytrafić. wydaje mi się, że to najlepsza z odpowiedzi jakiej mógłbym na dzień dzisiejszy udzielić.

Myślałeś o zajęciu się literaturą z innej strony? Widziałbyś siebie na miejscu recenzenta czy redaktora?

 
Nie. Nie mam do tego predyspozycji. Nie potrafię powiedzieć komuś wprost, że pisze źle, wytknąć mu błędy, bo wiem, ile pracy trzeba włożyć w pisanie, szczególnie jeżeli jest się na początku tej przygody. Nie, recenzja i redakcja to nie dla mnie. Przynajmniej na razie.

A kto jest Twoim pierwszym recenzentem?
 
Z tym recenzentem to jest kłopot. Jeżeli wysyłam komuś opowiadanie to zwykle uważam je za już na tyle wyszlifowane, że nie poddaję się niczyim propozycjom co do ewentualnych zmian. Ale mam takie trzy osoby, które wiele dla mnie znaczą jeżeli chodzi o odbiór tekstów: moją narzeczoną, która zagrzewa mnie nieustannie do pracy, pomimo, że odbywa się to przecież kosztem czasu, który moglibyśmy spędzać razem; jej brata, Filipa, który nieustannie przypomina mi, że do mistrzostwa wiele mi brakuje oraz mojego brata, Michała, z którym często prowadzimy długie leniwe dyskusje - z takiej dyskusji wzięło się co najmniej kilka moich opowiadań. To taki doskonały czworobok i sprzężenie zwrotne zarazem.

A co muzyką? Czego słucha Paweł Paliński w przerwie w pisaniu?
A może w trakcie?

 
W trakcie pisania preferuję ciszę, muzyka mnie rozprasza. Ale po pisaniu lubię słuchać SunnO)) i Depeche Mode.

Jakich rad udzieliłbyś początkującym autorom grozy?
 
Udzielanie rad to niebezpieczne zajęcie, podzielę się z Tobą zatem pewną własnoręcznie skonstruowaną zasadą, której trzymam się przy pracy. Być może w przyszłości, kiedy wreszcie będę zadowolony z własnego warsztatu będę miał coś więcej do powiedzenia, na ten temat na razie jednak ZŁOTA ZASADA brzmi tak: każdy kto bierze do ręki pióro powinien wyrzucić z własnego słownika jedno słowo: “natchnienie”. Nie ma czegoś takiego jak “natchnienie”. Jest tylko ciężka praca i efekty tej pracy. Koniec. Kropka. Być może mylę się w tym założeniu (ja też mam przecież nie tak duży staż w pisaniu), ale na razie dla mnie ta zasada działa bez zarzutu.

Zapytam jeszcze o Twoje najbliższe plany wydawnicze. Gdzie teraz będziemy mogli zobaczyć teksty Pawła Palińskiego?
 
Myślę, że pojawię się jeszcze w tym roku w co najmniej dwóch antologiach FS. W listopadowym numerze SFFiH zamieszczone będzie moje opowiadanie pt: “Ogary miłości”. Co dalej zobaczymy. Na razie jestem w fazie zbierania pomysłów na coś większego, być może powieść. Za wcześnie jeszcze jednak aby o tym mówić.

Na koniec standardowe pytanie: posiadasz kota? Bo w fantastycznym światku staje się to powoli regułą?
 
Niestety nie mam żadnego zwierzaka.
Przy moim nieuregulowanym trybie pracy zawodowej, kot siedziałby tylko sam w domu. Ale mam kaktusy. choć to marna pociecha. I nie mruczy.

Bardzo dziękuję za rozmowę. I życzę dalszych literackich sukcesów.


rozmawiała Aleksandra Zielińska
źródło: Grabarz Polski # 17/2009